Oprócz prezentu na Gwiazdkę, dostał chemię. Tyberiusz choruje na mięsaka pęcherza moczowego
3,5 letni Tyberiusz Gwoździcki z Szymonkowa najbardziej lubi spędzać czas wśród koni, kóz, kotów i psa. Fascynuje się samochodami oraz sprzętem rolniczym. Jest wesoły i energiczny, jeździ na rowerze i hulajnodze. Zanim nauczył się chodzić, już dosiadał konia w swojej rodzinnej wiosce.
– Bardzo kocha zwierzęta i często z nimi przebywa. Jeśli już ogląda bajki, to te ze zwierzątkami. Jest fanem Psiego Patrolu – mówi mama, pani Laura, z zawodu pracownik służb mundurowych.
Od zapalenia pęcherza do nowotworu
Problemy ze zdrowiem u chłopca zaczęły się w październiku zeszłego roku, od zapalenia pęcherza moczowego. Syn pani Laury uskarżał się na częste bóle brzucha, brak apetytu i trudności z oddawaniem moczu, później już połączone z krwiomoczem. Był też nieustannie senny. Zaniepokojona mama udała się z synkiem do lekarza rodzinnego, który uznał, że to zakażenie układu moczowego. Mimo to leczenie nie przynosiło oczekiwanych efektów, a stan dziecka stale się pogarszał. Pani Laura pojechała więc do szpitala do Opola. Na miejscu małemu pacjentowi wykonano badanie USG, po którym lekarze potwierdzili diagnozę lekarza rodzinnego, przepisali silniejszy antybiotyk oraz wystawili skierowanie do nefrologa.
– Mówili, że zmiany na pęcherzu spowodowane są przez bakterie i leczenie należy kontynuować antybiotykami, a następnie furaginą – dodaje mama.
Pani Laura była jednak coraz bardziej zaniepokojona. Pomimo stosowania przepisanych lekarstw, brzuch synka nie stawał się miększy, przeciwnie – był twardy jak głaz. W końcu lekarz rodzinny sam skierował państwa Gwoździckich do szpitala w Opolu, ponieważ istniało podejrzenie zatrzymania moczu. Tam postanowiono zacewnikować chłopca i wykonać bardziej szczegółowe badania, w tym badanie tomografem. Diagnoza była jak grom z jasnego nieba: sarcoma, czyli mięsak.
Przełożeni wykazali się zrozumieniem
Jednak rodzina Gwoździckich nie została z tym sama.
– Po usłyszeniu, że to nowotwór, załamałam się. Tego dnia, żeby zasnąć, dostałam leki na uspokojenie. Trochę to trwało, zanim pogodziłam się z chorobą syna – wspomina mama Tyberiusza. – Zrezygnowałam z pracy na rzecz opieki nad dzieckiem, dzięki czemu przyznano mi zasiłek oraz świadczenie pielęgnacyjne. Na szczęście przełożeni wykazali się zrozumieniem i pomogli z formalnościami.
Nasz bohater dostał skierowanie do „Przylądka Nadziei” we Wrocławiu. W Wigilię Bożego Narodzenia, oprócz prezentu pod choinkę, Tyberiusz dostał pierwszą dawkę chemii. Zniósł ją bardzo źle. Miał wymioty i biegunkę przez dwanaście godzin. Nie miał sił w ogóle się poruszać.
– Od momentu diagnozy trzy miesiące spędziliśmy w szpitalach. Najpierw w szpitalu zakaźnym na Chałubińskiego, gdzie dostał chemię ze wskazań życiowych, później na Fieldorfa, gdzie synek miał wykonaną biopsję, potem w Przylądku, a następnie wróciliśmy na Fieldorfa, gdzie przeprowadzono biopsję z otwarciem powłok brzusznych, gdyż wycinek z wykonanej wcześniej biopsji ostatecznie okazał się niediagnostyczny. Następnie wróciliśmy do „Przylądka” – przypomina sobie mama.
Pomogli rodzina i przyjaciele
– Największym wsparciem ze strony rodziny była dla mnie siostra, która pomagała przy zakupach i praniu oraz chrzestna. Mogłam też liczyć na pomoc przyjaciół, w szczególności mojej bratniej duszy Magdaleny – dziękuje pani Laura.
W klinice rodzice wzajemnie się wspierają
– W „Przylądku” czujemy zainteresowanie samopoczuciem nie tylko dzieci, ale i rodziców – przyznaje mama Tyberiusza.
Istnieje groźba usunięcia pęcherza
Nasz mały pacjent otrzymuje chemię po to, żeby zmniejszyć guz i uratować pęcherz. Dziecko ma bowiem nacieki i być może konieczne będzie usunięcie pęcherza moczowego i utworzenie pęcherza jelitowego z utworzeniem urostomii.
– Chcemy tego uniknąć, dlatego mam nadzieję, że chemioterapia, radioterapia oraz wszelkie metody leczenia pozwolą zachować pęcherz. Nie poddajemy się, leczenie cały czas trwa. Wierzę, że synek wyzdrowieje – podsumowuje pani Laura.