Ma rewelacyjną pamięć, deklamuje wiersze i śpiewa. 2,5 letnia Zosia stawia czoła ostrej białaczce limfoblastycznej
Zosia Jaworska z Wrocławia uwielbia recytować wiersze. Z pamięci potrafi powiedzieć całą „Lokomotywę” Tuwima, często śpiewa i pląsa przy ciężkich brzmieniach muzyki rockowej. Kocha pieski, a zwłaszcza Pumę, owczarka niemieckiego, który jest pieszczochem dziadków. Na oddziale jest maskotką i jak jest w dobrej formie, to wszędzie jej pełno, dzięki czemu zdobywa nowych przyjaciół: młodszych i tych trochę starszych. Uwielbia wszystkie ciocie i wujka z oddziału.
Dziewczynka ma dwie siostry i brata: bliźniaczkę Anię, młodszą o półtora roku siostrę Marysię i brata Wojtka, już pełnoletniego. Nasza bohaterka interesuje się wieloma rzeczami.
Lubi układać puzzle, klocki konstrukcyjne, zabawy plasteliną i kąpiele błotne. Jej ulubionymi lekturami są: Niesamowite przygody 10 skarpetek, Pucio, Jadzia Pętelka i Kicia Kocia.
Muzyką zaraził ją tata, który w każdej wolnej chwili sięga po gitarę i śpiewa. Rodzina Jaworskich dużo czasu spędza wspólnie: czytając, śpiewając, tańcząc, rysując, układając puzzle i chodząc na spacery.
Zaczęło się od zwykłej infekcji
W marcu br. dzieci państwa Jaworskich przeszły infekcję. U Zosi pojawiła się gorączka, w nocy sięgająca 38 i 39 stopni. Wysoka temperatura u dziecka utrzymywała się przez kilka dni. Nie towarzyszyły jej żadne inne objawy, ale rodziców i tak to zaniepokoiło, dlatego po trzech dniach postanowili córce zrobić morfologię krwi, która nie wykazała niczego niepokojącego. Jednak już po dwóch tygodniach Zosię zaczęły boleć nogi, spuchła jej powieka. Okulista przepisał maść, po zastosowaniu której opuchlizna zeszła.
Dzieci zaczęły pomału wracać do zdrowia i pediatra pozwolił im pójść do żłobka. Wydawało się, że nasza bohaterka również ma się lepiej. Niestety, w niedzielę wieczorem u Zosi pojawił się ostry ból brzucha, a mama zauważyła u niej powiększone węzły chłonne.
– Następnego dnia ponownie wybrałam się z córką do pediatry, którą tym razem zaniepokoiły siniaki i powiększone węzły chłonne. Podejrzewała mononukleozę. Doktor skierowała nas do hematologa oraz na kolejne badanie krwi. Nie chcieliśmy jednak dłużej zwlekać i badanie wykonaliśmy prywatnie. Po kilku godzinach dostaliśmy telefon z informacją, że córka ma bardzo złe wyniki i mamy się udać do szpitala. „W Przylądku Nadziei powinni się Wami najlepiej zaopiekować”, poradził głos po drugiej stronie słuchawki – wspomina pani Monika. – Mąż powiedział, że to nie brzmi dobrze, na co odpowiedziałam, że na pewno Zosia zaraz dojdzie do siebie i po kilku dniach ją wypiszą. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że moja mała córeczka może być tak ciężko chora.
Po tym telefonie, jeszcze tego samego dnia, rodzice spakowali Zosię i całą rodziną odwieźli ją i tatę do „Przylądka Nadziei”, gdzie dziewczynce ponownie wykonano badanie krwi i przeprowadzono wywiad lekarski. Po dwóch godzinach pan Tomasz usłyszał diagnozę: białaczka. Jednak jeszcze nie wiadomo było jakiego typu.
– Do szpitala pojechał z Zosią mąż, ponieważ ja karmiłam piersią najmłodszą córkę. Kiedy do mnie zadzwonił o godzinie 21:00 i powiedział o diagnozie – zamarłam. Wzajemnie się pocieszaliśmy, ale obydwoje bardzo silnie to przeżyliśmy. Tak bardzo chciałam ją wtedy przytulić – wspomina pani Monika.
Pan Tomasz dodaje:
– To były najgorsze chwile w naszym dotychczasowych życiu, płakaliśmy przez cały czas. Zadawałem sobie pytanie: dlaczego to nie ja zachorowałem, tylko moja córka? Przecież to niesprawiedliwe, dzieci nie powinny chorować.
W chorobie nie zostali sami
Na wieść o chorobie Zosi rodzina i przyjaciele wyciągnęła pomocną dłoń.
– Pomogli kochani rodzice i siostra, pomogła żona kuzyna z Warszawy. Każdemu życzę takiego Anioła Stróża, jakim jest ta dziewczyna – stwierdza pani Monika. – Agnieszka rano dowiedziała się o chorobie Zosi od mojej mamy, a już wieczorem była u nas i została na tydzień, żeby pomóc mi przy dzieciach. Wszyscy przyjaciele i znajomi zadeklarowali chęć pomocy.
W „Przylądku” wszystko potoczyło się błyskawicznie. Dzień po pierwszej diagnozie małej pacjentce wykonano zabieg punkcji, po którym rodzice dowiedzieli się, na jaki typ białaczki zachorowała ich córka. Dzięki natychmiastowej reakcji możliwe było podjęcie szybkiego i intensywnego leczenia sterydami i chemią.
– Przez cały ten czas byłem na lekach uspokajających. Płakałem, widząc, jak córka krzyczy z bólu, chudnie w oczach, gaśnie i nie jest już tym radosnym dzieckiem, którym była wcześniej. Próbowałem odciągnąć jej uwagę od trudów leczenia. Czytałem ulubione książki, układałem z nią puzzle, grałem na gitarze… – przyznaje tato.
Mama natomiast dodaje:
– Po miesiącu, kiedy odstawiłam Marysię od piersi i w szpitalu pozwolili nam się wymienić, niemalże nie poznałam córki. Bardzo źle zniosła pierwszą dawkę chemii. Nie miała apetytu, była wychudzona i bardzo osłabiona, na tyle, że nie miała sił samodzielnie siedzieć, stać i chodzić. Cierpiała, najgorsze były ostre bóle brzucha – wspomina mama. – Bardzo powoli odzyskiwała siły i chęć do zabawy. Na nowo uczyła się chodzić. Cieszymy się, że pierwszy cykl za nami, ale jesteśmy przerażeni kolejnymi blokami leczenia.
Zosia trafiła do szpitala w intensywnej fazie rozwoju dziecka i nagle jedynym widokiem na świat stało się okno szpitalne wychodzące na Park Skowroni. Przez szybę obserwowała ruch pojazdów, aż zaczęła je rozpoznawać. Po długim okresie izolacji, kiedy wyniki pozwoliły na spacer po parku, dziecko zachwyciło się pięknem otaczającego go świata. Podziwiała roślinność – wąchała drzewa, zauważyła, że inaczej pachnie sosna, inaczej dąb. Poznawała już psy i ich właścicieli. Pierwsze spacery Zosia odbywała siedząc w wózku, ponieważ nie miała wystarczająco dużo siły. Gdy się wzmocniła, podejmowała próby pokonywania coraz dłuższych odcinków trasy na własnych nogach.
Nieoceniona okazała się pomoc psychologów i pedagogów
Pani Monika przyznaje:
– Fantastyczny zespół medyczny, zaangażowani lekarze oraz wspaniały zespół pielęgniarski dopełniają działalności Fundacji. Dzięki nim wszystkim wiemy, że jesteśmy we właściwym miejscu.
Fundacja nie tylko pomaga w załatwianiu formalności, wypełnianiu wniosków, ale robi też wszystko, żeby umilić Zosi pobyt w „Przylądku”. Pedagodzy zabierają Zosię do Sali Doświadczania Świata lub przychodzą układać z nią puzzle. W klinice odbywają się również zajęcia plastyczne, muzykoterapia czy gimnastyka buzi i języka, którą dziewczynka bardzo lubi. To wszystko pozwala lepiej znosić leczenie.
– Kiedy dziecko się uśmiecha, rodzicom też jest lżej – przyznaje mama Zosi.
Mamy również mają szansę na relaks. Fundacja oferuje im zajęcia jogi i masaż.
– Co prawda, jeszcze nie byłam na jodze, ale bardzo się na nią cieszę i wiem, bo słyszałam, że pozostałe mamy chętnie na nią uczęszczają – dodaje pani Monika.
Życie wywróciło się do góry nogami
Dotychczasowe życie rodziny Jaworskich uległo zawieszeniu i stanęło na głowie. Częste pobyty w szpitalu z kilkudniowymi przerwami w domu, sprawiają, że rodzice całą swoją energię wkładają w próby zapewnienia dzieciom równowagi emocjonalnej. Ryzyko związane z bezpośrednimi kontaktami dziecka o niskiej odporności z osobami żyjącymi w normalnym trybie sprawiły, że rozluźnieniu uległy relacje ze znajomymi i przyjaciółmi. Dodatkowo państwo Jaworscy nie chcą obciążać bliskich negatywnymi emocjami towarzyszącymi procesowi chorobowemu.
– Wiemy, że jest to chwilowe, gdy tylko Zosia wróci do zdrowia wszystko będzie jak dawniej. Na szpitalnych korytarzach zawiązaliśmy nowe znajomości i przyjaźnie, jak to określiła jedna mama „jesteśmy przylądkową rodziną” . Dokładnie tak czujemy: w klinice to są godziny rozmów i zwierzeń, podczas których nasze dzieci również mają okazję do poznania się i wspólnej zabawy – dodają oboje.
Dzieci bardzo ciężko znoszą ciągłe rozłąki, tęsknią za sobą i za rodzicami, którzy przyjeżdżają z Zosią na zmianę.
– Widzimy, że brakuje im rutyny, są rozchwiane emocjonalnie. Natomiast te ostatnie miesiące też dużo nas nauczyły, o wspólnych relacjach i o nas samych. Życie się zatrzymało, jesteśmy tu i teraz doceniając każdą chwilę spędzoną wspólnie – podsumowują.
Przed Zosią kolejny protokół
Obecnie nasza bohaterka kończy kolejną fazę leczenia. Sprawę skomplikowało niedawne zakażenie koronawirusem, z powodu którego Zosia wraz z mamą musiały przenieść się na jakiś czas do szpitala zakaźnego. Mimo to dziewczynka dzielnie znosi trudy leczenia.