Choroba zmieniła wszystko. 7-letnia Zuzia zmaga się z guzem mózgu
Zuzia Wardyńska ze Starych Serbów / k. Głogowa jest bardzo towarzyska, o wielu zainteresowaniach. Zanim zachorowała, pływała, uczyła się języka angielskiego i chodziła na lekcję gry na pianinie. Niestety choroba mocno ograniczyła jej aktywność, przez co dziewczynka dziś skupia się tylko na jednej, lecz najważniejszej rzeczy – na pokonaniu nowotworu.
– Córka jest bardzo radosna i ciekawa świata. Uwielbia większość zwierząt: psy, konie, myszki, szczurki, rybki, świnki morskie, chomiki… Jednak najbardziej lubi swojego kota – Kropka – opowiada pani Magdalena, mama Zuzi i 3,5-letniego Aleksandra. – I jak każde dziecko bywa czasem uparta – dodaje, śmiejąc się.
Zaczęło się od porannych wymiotów
Nasza bohaterka od ponad roku choruje na medulloblastomę typu anaplastycznego, czyli zmaga się z guzem mózgu. Pierwszymi objawami choroby były poranne wymioty. Najpierw co kilka dni, potem już codziennie. Wymiotom towarzyszyły: apatia i bóle głowy. Nastąpiło również pogorszenie samopoczucia. Dlatego rodzice Zuzi postanowili zgłosić się z córką do pediatry, który następnie zlecił wykonanie badań krwi, moczu i USG brzucha.
– Wyniki wskazywały na jakąś infekcję dróg moczowych – przypomina sobie pani Magdalena. – Ale lekarza zaniepokoiły częste, dokuczliwe bóle głowy, na które skarżyła się córka.
Dlatego, oprócz leków na zapalenie układu moczowego, wypisał również skierowanie do szpitala, do którego rodzina Wardyńskich miała się zgłosić, jeśli stan Zuzi się pogorszy.
– Pamiętam, że to był czwartek. Z dnia na dzień zamiast lepiej było coraz gorzej. Kiedy w sobotę, pomimo podania naprawdę sporej dawki leków, Zuzia nadal skarżyła się na silne bóle głowy, postanowiliśmy nie zwlekać i pojechać do szpitala powiatowego w Głogowie – opowiada pani Magdalena.
Na miejscu Zuzię poddano badaniu tomografem. Okazało się, że w głowie dziewczynki są aż trzy zmiany. Jeszcze tej samej nocy córkę pani Magdaleny przewieziono do Wrocławia, do kliniki „Przylądek Nadziei”. Kolejne specjalistyczne badania potwierdziły najgorsze przypuszczenia: guza mózgu, w dodatku z licznymi przerzutami do głowy i rdzenia kręgowego. Jak na tę diagnozę zareagowali rodzice dziewczynki?
– Byliśmy w szoku. Jak wpisze się w Google wymioty i bóle głowy u dziecka, jedną z pierwszych „diagnoz” jest właśnie guz mózgu. Ale do końca mieliśmy nadzieję, że to coś innego. Po usłyszeniu, że jednak nie, zastanawialiśmy się: skąd on mógł się wziąć u naszego dziecka? – wspomina mama naszej bohaterki.
Rodzina pospieszyła z pomocą
Zuzia pozostała już w klinice, a Wardyńscy zostali zmuszeni do przeorganizowania swojego dotychczasowego życia i skupienia się na walce o zdrowie i życie córki.
– Musieliśmy zorganizować opiekę nad Olkiem, wówczas 2,5 latkiem. Nieoceniona okazała się wówczas pomoc rodziny: babcie, ciocie i wujkowie starali się jak mogli, żeby wypełnić czas naszemu młodszemu dziecku i żeby nie odczuwał aż tak bardzo braku mamy – przyznaje pani Magdalena.
Początek leczenia w „Przylądku” przypadł na okres pandemii koronawirusa. Klinika była zamknięta dla odwiedzających, przez co kontakt ze światem zewnętrznym był utrudniony. W międzyczasie lekarze zalecili wycięcie głównego guza, który udało się usunąć w 50%. Niestety po operacji pojawił się u dziewczynki lewostronny niedowład. Po nim, jak również po ataku epileptycznym, który był efektem założenia zastawki komorowo-otrzewnowej, Zuzia wraz z mamą trafiły na oddział wzmożonego nadzoru. Spędziły na nim aż pięć tygodni.
– Trzeba było przyzwyczaić się do ograniczeń, jakie stawiał szpital. Do niepełnosprawności córki, do braku bezpośredniego kontaktu z najbliższymi… – nie ukrywa mama Zuzi.
W klinice ludzie tworzyli jedną wielką rodzinę
W miarę luzowania szpitalnych obostrzeń Zuzia coraz częściej zaczęła uczestniczyć w organizowanych w klinice zajęciach. Spotkania z wolontariuszami i pedagogami z Zespołu Wsparcia Psychospołecznego „Fundacji Na Ratunek Dzieciom z Chorobą Nowotworową” stały się dla niej odskocznią od szpitalnej rutyny i trudów leczenia.
W klinice udało się pani Magdalenie nawiązać kilka przyjacielskich relacji. Bo w „Przylądku” wszyscy rodzice są dla siebie bardzo pomocni. Często ludzi łączy ta sama choroba, miejscowość, czy łączą razem bawiące się dzieci. Media społecznościowe pozwalają podtrzymywać koleżeńskie stosunki.
– Zuzia w „Przylądku” poznała Alę, swoją przyjaciółkę. Poza tym ma mnóstwo kolegów. Podczas kolejnych pobytów prawie zawsze zaprzyjaźnia się z kimś nowym. Poza tym bardzo przeżywa wszelkie wiadomości dotyczące innych dzieci w klinice. Zarówno te dobre, jak również te złe – mówi mama dziewczynki.
– Raz Zuzia uparła się, że chce zwykłe mleko, ale w małych kartonikach z rurką. W poszukiwania została zaangażowana cała rodzina, wliczając w to panie w przedszkolu i w żłobku syna, bo jak się okazało, w sklepach łatwo kupić smakowe mleko w takich kartonikach, ale zwykłe już nie. Sprawdzono sklepy we Wrocławiu i w Głogowie. Na szczęście udało się w końcu kupić taki kartonik – śmieje się mama naszej wojowniczki
Rodzeństwo z trudem przeżyło rozłąkę
Podczas pobytu na oddziale dziewczynka bardzo tęskniła za domem: tatą, młodszym braciszkiem i pozostałymi członkami rodziny. Brakowało jej również zabaw z kotkiem Kropkiem. Również Olkowi było ciężko, jednak dzięki pomocy rodziny chłopczyk poradził sobie z rozłąką. Choć nadal zdarza mu się tęsknić, kiedy Zuzia wraca do kliniki, to jednocześnie bardzo lubi nocować u swoich babć czy wujostwa.
Pani Magdalena przyznaje, że najtrudniejszy okazał się pierwszy powrót do domu.
– W związku z braniem chemii i sterydów Zuzia straciła włosy i miała opuchliznę. W pierwszej chwili Olek jej nie poznał. Ciężko to wszyscy przeżyliśmy – zwierza się pani Magdalena.
Gdyby nie wsparcie byłoby znacznie ciężej
Aktualnie dziewczynkę czeka żmudna rehabilitacja i kontynuowanie wyczerpującego leczenia w oparciu o kosztowne leki. Możliwe, że Zuzia będzie musiała nosić również aparat słuchowy, ponieważ na skutek wyniszczających organizm dawek chemii pogorszył jej się wzrok oraz słuch. Wszystko to niestety kosztuje.
– Możliwe, że bez wsparcia Fundacji nie bylibyśmy w stanie sobie poradzić. Dlatego dziękujemy za wszystkie wpłaty na konto fundacji i 1% z rozliczenia rocznego – podsumowuje pani Magdalena.